poniedziałek, 27 stycznia 2014

Chleb szczęścia i eksplikacja



Ponieważ od dłuższego czasu nie zdarzyła mi się w kuchni żadna kompromitująca, tudzież komiczna erupcja, ku uciesze sycącej się cudzymi potknięciami gawiedzi, moja działalność blogowa od miesięcy pozostawała zawieszona - w końcu ileż można samozachwycać się ciastami, które umie się piec.

Niestety, znacznie bardziej efektowne smaczki, typu osławiona zupa Styks z pierogów, czy też kotlety z chleba, z przyczyn dla mnie niezrozumiałych przestały być moim udziałem. Co gorsza - robienie w kuchni rzeczy związanych z jedzeniem zaczyna mi odpowiadać. Powoli, bo zupy dalej nie umiem ugotować i nie przymierzam się do tego w najbliższym czasie (moment, w którym to nastąpi, z pewnością będzie godny publikacji z najwyższym prawdopodobieństwem "w starym stylu"), jednakowoż pierwszy chleb wg. przepisu Szepczącej mam już za sobą. I - jak widać na załączonym obrazku - efekt okazał się być smerfastyczny.

Państwo Iwulscy, których miałam przyjemność swego czasu ślubnie uportrecić, a którzy użyczyli mi niegdyś cennej księgi pod wiele mówiącym tytułem Gotowanie dla Geeków, mieli już przyjemność zetknąć się z wymyślonym przeze mnie wówczas na poczet życzeń "chlebem szczęścia". Myślę, że i dla tego powyżej nie znalazłabym trafniejszego określenia:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz